Na
początku kwietnia kiedy słońce budziło się do życia wyruszyliśmy w podróż do
Olsztyna. Wczesnym rankiem przed śniadaniem Szymon dzielnie dał się ukłuć pani
z igłą i bez jednego zająknięcia pobrano mu krew do badań. Dawka leku
przeciwpadaczkowego pozostała bez zmian, nasza wizyta u neurologa wypadła
pomyślnie.
U
pani kardiolog badanie wykazało, że serduszko jest w dobrej formie, więc po
wyjściu z gabinetu uśmiech zagościł na naszych twarzach. Podróż powrotna
upłynęła na niespiesznym podziwianiu krajobrazów przez okna szynobusu.
Jako,
że wizyta w Olsztynie była szczęśliwa tak dla równowagi odwiedziny w
Białymstoku wywołały niekontrolowany śmiech rozpaczy podszyty łzami. Ostatnimi
czasy po kontroli u ortopedy wykryto u Szymka problemy z biodrami i wstępnie
zakazano wszelkiej pionizacji pod groźbą wypadających bioder. Przerażona
kolejnym problemem pokładałam nadzieję w konsultacji z „fachowcem” z DSK.
Pomijając rozczarowanie pierwszym wrażeniem i brakiem sensownej wypowiedzi pana
profesora dałam posłuch jego asystentom. Jak w jednym miejscu słyszę zakazy tak
w drugim moje uszy zostały odurzone cudownymi wieściami. Okazało się, że możemy
robić wszystko łącznie z pionizacją. Jeśli nawet wypadną biodra to nic takiego,
ludzie przecież tak żyją. Zatkało mnie po tak wyczerpującej, nie trwającej
nawet pięciu minut rozmowie. Przy takim stanie w jakim jest Szymek nikt przy
zdrowych zmysłach nie podejmie się takiego ryzyka jak zalecał lekarz. Po
słowach „specjalisty” od razu nasuwa się na myśl pytanie kto weźmie
odpowiedzialność za konsekwencje nietrafionej diagnozy i złotych rad?