4 listopada jest najpiękniejszym
dniem w roku, przypomina mi bowiem jak cenny skarb udało mi się wydać na świat.
W tym roku ów świąteczny dzień spędziliśmy w podróży. Jazda pociągiem z biegiem
czasu i postępami Szymka jest coraz przyjemniejsza. W końcu zamiast samych
nerwów można rozkoszować się patrząc przez okno na szybko umykający świat. Na
bezkresne pola nad którymi krążą głodne ptaki, na przemykające gdzieniegdzie
sarny, na skąpane w gęstej mgle jeziora i śpiące lasy otulone ciepłym mchem.
Gdy do tego dochodzą pomruki zadowolenia ze strony Szymka oraz spojrzenia
rzucane bardziej świadomie czegóż można pragnąć więcej.
Kontrola u kardiologa wypadła
dobrze, serce daje z siebie tyle, ile może. Neurolog po naszej dłuższej
nieobecności był z Szymka również zadowolony, w planie mamy ponowne badanie
eeg. To, że dzień upłynął nam przygodowo, nie oznaczało, że zapomnieliśmy o
szaleństwach, i na nie przyszedł czas.
8 listopada w sali zabaw dla dzieci
odbyła się urodzinowa impreza Szymka. Stwierdziłam, że pięć lat to nie byle
jaki wiek i należy się synowi kolorowa stymulacja. Dzieci nas nie zawiodły i
zjawiły się prawie w komplecie. Przyjaciele, którzy tworzą wokół nas krąg
pozytywnej mocy zacierają granicę pomiędzy chorobą a zdrowiem. Radości nie
popsuł nam nawet szalejący z dziką siłą wicher i zacinający ostro deszcz. Tort
zniknął w całości, życzenia zostały pomyślane i wysłane ku Aniołom z wielką
wiarą w spełnienie. Miło spędzony czas zapisał się w mojej pamięci.
Listopad w całej swej ponurej krasie
jest pięknym i pouczającym miesiącem począwszy od przemyśleń o śmierci po
docenienie daru życia. Czas uczy, bycie ze sobą a nie obok siebie pozwala
zrozumieć jak niewiele potrzeba do szczęścia. Prawdziwe szczęście nie obrasta w
zbytek i błyskotki, a emanuje ciepłym blaskiem z głębi serca.