poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Bajka czy nie bajka




Czasem przychodzi taki czas, że zamierzone plany biorą w łeb, życie, które dźwigamy na plecach staje się coraz cięższe, a nadzieja ulatuje z nas jak para z czajnika. Wówczas myślę sobie: „bo czasami jedyny sposób, żeby przetrwać, to nie żyć naprawdę” i otwieram drzwi własnej bajki.

Nutka rzeczywistości

Wyobrażenie o własnym komunalnym kącie z rąk miasta przystosowanym do niepełnosprawności Szymka rozmyło się  o czterdzieści kilka złotych zanim się jeszcze na dobre zaczęło. „Szalenie wysokie” zasiłki uniemożliwiają staranie się o mieszkanie. To nie taki znowu dramat, lecz wskazówka od losu, że poradzimy sobie inaczej. Cierpliwie grając w lotka by wywalczyć środki na mieszkanie z marzenia sprzed roku.

Po złym przychodzi czas na dobre. Kontrola u kardiologa wypadła dobrze, Szymek stara się jak może, by jego serce było w dobrej kondycji. Dodatkowo zdrowa dieta zachęciła mnie do zasięgnięcia pomocy przy zrzuceniu 3kg zbędnego balastu u Szymka, więc przed nim nie lada wyzwanie lekkości. Czarna próchnicza zmora uparcie koczująca w zębach Szymka chwilowo przestała mnie zadręczać. Ów problem bez dobrego rozwiązania został przez dentystów zawieszony ku mojej wielkiej uldze. Świadomość podejmowania ryzyka przy znieczuleniu ogólnym zeszła na dalszy plan. Jeszcze wiele kwestii wymaga rozwiązania, lecz na nie musi przyjść odpowiedni moment.

Jest dobrze, można odetchnąć więc czas na bajkę.

Budzę się, a oczom moim ukazuje się przytulna chatka otoczona lasem, skąpana w blasku zachodzącego słońca. Na dywanie z miękkich mchów siedzi Szymon i bawi się drewnianymi klockami, wokół unosi się aromat ziołowej herbaty, a ja…

A ja ze spokojem w sercu piszę dramatyczną historię o chorobie, zmuszającej do nieustannej walki matki o syna, o olbrzymiej miłości, która przez śmiech, łzy i krzyki niemocy szuka rozwiązania. Nie martwię się jednak, w końcu to tylko fikcja literacka, mój synek bawi się wesoło, a ja piszę popijając ziółka.