Czasem
przychodzi taki czas, że zamierzone plany biorą w łeb, życie, które dźwigamy na
plecach staje się coraz cięższe, a nadzieja ulatuje z nas jak para z czajnika. Wówczas
myślę sobie: „bo czasami jedyny sposób, żeby przetrwać, to nie żyć naprawdę” i
otwieram drzwi własnej bajki.
Nutka rzeczywistości
Wyobrażenie o własnym komunalnym kącie z
rąk miasta przystosowanym do niepełnosprawności Szymka rozmyło się o czterdzieści kilka złotych zanim się jeszcze
na dobre zaczęło. „Szalenie wysokie” zasiłki uniemożliwiają staranie się o
mieszkanie. To nie taki znowu dramat, lecz wskazówka od losu, że poradzimy
sobie inaczej. Cierpliwie grając w lotka by wywalczyć środki na mieszkanie z
marzenia sprzed roku.
Po złym przychodzi czas na dobre.
Kontrola u kardiologa wypadła dobrze, Szymek stara się jak może, by jego serce
było w dobrej kondycji. Dodatkowo zdrowa dieta zachęciła mnie do zasięgnięcia
pomocy przy zrzuceniu 3kg zbędnego balastu u Szymka, więc przed nim nie lada
wyzwanie lekkości. Czarna próchnicza zmora uparcie koczująca w zębach Szymka
chwilowo przestała mnie zadręczać. Ów problem bez dobrego rozwiązania został
przez dentystów zawieszony ku mojej wielkiej uldze. Świadomość podejmowania
ryzyka przy znieczuleniu ogólnym zeszła na dalszy plan. Jeszcze wiele kwestii wymaga
rozwiązania, lecz na nie musi przyjść odpowiedni moment.
Jest dobrze, można odetchnąć więc czas
na bajkę.
Budzę się, a oczom moim ukazuje się
przytulna chatka otoczona lasem, skąpana w blasku zachodzącego słońca. Na
dywanie z miękkich mchów siedzi Szymon i bawi się drewnianymi klockami, wokół
unosi się aromat ziołowej herbaty, a ja…
A ja ze spokojem w sercu piszę
dramatyczną historię o chorobie, zmuszającej do nieustannej walki matki o syna,
o olbrzymiej miłości, która przez śmiech, łzy i krzyki niemocy szuka
rozwiązania. Nie martwię się jednak, w końcu to tylko fikcja literacka, mój
synek bawi się wesoło, a ja piszę popijając ziółka.